Powiedzenia Sandauer o

O WITKACYM

„Piszący te słowa nie jest specjalistą od Witkacego (...) Nie jest jego zaprzysięgłym wielbicielem (...) Jeżeli mimo to chce o nim rzec słów parę to dlatego, że bardziej niż przez swe poglądy teoretyczne czy nawet twórczość artystyczną, zaważył on sam przez format osobowości na dalszym rozwoju literatury polskiej(...) „W treści – pisałem w roku 1946 – wyraża się rzeczy zmierzone przez autora; w formie natomiast jego cechy naturalne i niejako mimowolne; podobnie jak to, czego nie dopowiedziały słowa, objawia się samochcąc w słowach i czynach". Forma wyraża zatem więcej niż treść; gesty i czyny a więc całość zachowania – więcej niż słowo. Podobnie sztuka Witkacego mówi więcej niż jego teorie, człowiek wiecej niż jego sztuka. Bywali i dawniej ludzie, który wywarli wpływ na dzieje przez samą swą indywidualność; casus Witkiewicza jest jednak bardziej skomplikowany. Mimo że jako twórca wiele zdziałał, należy do typów tak zwanych genialicznych, nie zrealizowanych całkowicie w dziele. Jest to paradoksalnie znakomity pisarz, który nic znakomitego nie napisał.

* „I Przyboś i Strzemiński to artyści eleitarni, którzy lękają się banału i powtórzeń, myślą prześcignąć wszystko, co co zrobiono dotychczas (...) U Witkiewcza następuje – rozkurcz. Odzyskuje on „utraconą możność", pisze pośpiesznie, bez oporów i skreśleń, jakby dokopał się w „tunelu grafomanii" – prześwitu".

* „Dopiero śmierć – mówią za starożytnymi egzystencjaliści – nadaje sens życiu, naświetla je, ukazuje właściwą intrepretację, rzeźbi mu maskę ostateczną. Jeszcze przed chwilą Witkiewiczowskie prognozy zagłady (...) wydawały nam się naiwne. Samobójstwo jednak (18 września 1939 roku – przyp. J.B.) popełnione jednak w takiej chwili i w takiej sytuacji, rzuca na jego katastrofizm nowe światło"

* Nie Dąbrowska, nie Nałkowska, nie Iwaszkiewicz, lecz Schulz, lecz Gombrowicz, lecz Witkacy wyznaczyli drogę sztuce – i to nie tylko polskiej. Ich to uznaje się powszechnie za prekursorów. Musimy doganiać samych siebie, muismy oficjalnie usynowić to, cośmy poł wieku temu wydali – jako dziecko nieprawe. Taka właśnie myśl stanowi jednolitość tej książki („Trójca nowoczesnych", wydanie pośmiertne – przyp. J.B.) – we wszystkich jej nawrotach i powtórzeniach (...) najwcześniejszy z zamieszczonych szkiców powstał w 1937, najpoóźniejszy – w 1987 roku (...) Książkę życia nie sposób inaczej pisać, niż – przez całe życie".

( Trójca nowoczesnych", Miniatura, 1992)

 

O GAŁCZYŃSKIM

Ten poeta – jeden z najbardziej nierównych, sprzecznych i oryginalnych, jakich zna nasza literatura – kojarzył w sobie cechy rozdzielone zazwyczaj między odmienne i zwalczające się nawzajem indywidualności. Nowator – rozmiłowany był w tradycji; poeta trudny – trafiał bezpośrednio do serc. Był artystą kameralnym zarazem i masowym; , z równą lubością oddychał kurzem bibliotek co szosy. Zamiłowanie do tandety i do jarmarcznych świecidełek łączył z kulltem wielkiej sztuki przeszlości. Był człowiekiem renesansowym. ( „Poeta świętej powszedniosci", 1953) Zapewne można uważać, że nie dorastał do powagi swoich czasow (...) Ale też nie rościł sobie takich pretennsji. Zawsze przecież skarżył się, że „za duzy wiatr na jego wełnę", że jest tylko „małym urzędnikiem w wielkim biurze swiata", przyrównując się chwilami do „przejechanego przez samochod cieżarowy motyla", którego zgubił „nadmiar kolorow, brak idei". Jeśli można go zestawić z jakąś postacią literacką z przeszłości, to chyba z Owidiuszem, owym lekkoduchem artystycznym, który nie wiadomo jak i czemu – dostał się pod koła historii; i jeśli osobiste wiersze poety nie usprawiedliwiają już dzisiaj zachywtu współczesnych, to los podobny może spotkać – nazbyt uzależnioną od chwilowej atmosfery – lirykę Gałczynskiego. Podobnie jak urok iluminacji nocnej leży nie tyle w niej samej, co w w tle wieczoru, w nastroju zabawy, w napiętych twarzach tłumu, tak i z niej po upływie czasu, niewiele więcej pozostaje niż z opadłych w ciemności fajerwerków"

( O Gałczyńskim- „Tym razem...bez taryfy ulgowej", 1962)

 

O PROFETYŹMIE CZECHOWICZA

„Antywitalny instynkt Czechowicza znalazł ostateczny wyraz w jego śmierci. Poeta, który tak obsesyjnie opiewa pierwszą wojnę światową, miał z drugiej – przeżyć dwa dni tylko. Zginął podczas bombardowania Lublina w zakładzie fryzjerskim, 3 września 1939 roku, śmiercią – jakby to powiedział Leśmian „strasznie własną". Podobnie jak Schulz – niby to nieumyślnie wyszedł na ulicę getta w chwili szalejącej akcji, tak nie był też przypadkowy koniec Czechowicza. Faktem jest, że gdy wszyscy obecni w zakładzie odstrychnęli się od eskplozji, on – realizujac słowa – „ja bombą trafiony" rzucil się ku niej(...) Śmierć ta ma więc wszelkie znamiona psychoanalitycznego samobójstwa". („Upiory, półsen, muzyka", 1968)

* „ istnieje coś takiego jak jedność wielkiej osobowości. Otóż ta jedność obemuje tez śmierć, rodzaj śmierci (...) Mowiliśmy o Czechowiczu (...) Pawlikowska napisała w wieku dwudziestu dwóch czy trzech wiersz „Ślub", w którym czytamy w ostatniej zwrotce: Zaś na chórze kłaniały się z kątka Skrzydlate embriony, czerwone dzieciątka I odpędzały z gniewem raka, nowotwora, Który zajął tu miejsce jeszcze wczoraj z wieczora. Otóż Pawlikowska zmarła po trzydziestu latach od napisania tego wiersza na raka macicy. Wiersz jest w jakims sensie prorocza aluzją do tej śmierci (...) A Schulz. I nie chodzi tylko o jego śmierć. Przecież on w latach dwudziestych czy z początkiem trzydziestych opisywał jak w malignie rzeczy, które poźniej nastąpiły. Czyż nie pisał o głowie ludzkiej przerobionej na lampy"? A ja widziałem takie lampy w muzeach pohitlerowskich. Widziałem dywany ze skóry ludzkiej. Wszystko to jest u Schulza, ale uchodziło za szaleństwo. A „Kolonia karna" Kafki? Wszystko to się zrealizowalo. A Gombrowicz, który powiada „Uciekam przez cały świat z gębą w rękach". Przecież to zapowiedź jego późniejsze emigracji. Oczywiście jest w tym troszeczkę naszej dobrej woli. Rzeczywistość nie tak ściśle przystaje do zapowiedzi, ale jakoś przystaje. Zwłaszcza u wielkich pisarzy takich zapowiedzi jest moc" ( „Rozmowa Józefa Barana z A.S. , publikowana w 1983 roku, w tygodniku „Wieści")

* „ Jestem przeciw religii, ale za religijnością(...) przeciwny kultom zinstytucjonalizowanym (...) To siłą rzeczy musi wyrodzić się w biurokratyzm. Natomiast jestem zwolennikiem religijności, to znaczy uczuciu religijnemu, które jest bardzo bliskie, jeśli nie identyczne, uczuciu artystycznemu. Ja do tych spraw mam dojście poprzez sztukę (...) U początków religii leży sztuka, u początków sztuki – religia. Obie dziedziny są bardzo bliskie, jeśli nie identyczne (..) Czy to jakaś ogólna sprawa, ta moja, że do uczuć religijnych dochodzę przez sztukę? Faktem jest, że prawie wszystkim ludziom tzw życie codzienne nie wystarcza. Ani powszednia oczywistość. Jedni szukają ucieczki w wódkę, inni w narkotyk, jeszcze inni w zabawę, ja zaś w sztukę. I to wszystko (...) ważne jest, że rzeczywistość powszednia nie jest ostateczna, a człowiek ma poczucie taujemnicy (...) I wyraża ją w różny sposób, tekże poprzez sztukę...". (Rozmowa z Józef Baranem, jak wyżej) „Erotyka to punkt, gdzie widać wyraźnie, iż ciało i duch jest jednym i tym samym. Prawda? Oto na co dzień spotykamy się z siłą kosmiczną, która tworzy świat. Spotkanie z erotyką i sztuką – to nasze spotkania z metafizyką. Z tym, że sztuka jest dostępna dla niewielu jednostek, a erotyka dla każdego. Byle pies, byle mucha spotyka się z metafizyką (...) z tym co przerasta jego byt osobisty. Myśląc panteistycznie – chodzi o uczcucie, jakie daje obcowanie z boskością instynktu(...) („ O sobie , innych i...pornografii", Rozmowa z J.B publikowana w książce „Śnił mi się Artur Sandauer", 1992)

 

O PRZYBOSIU

„Poezję jego pomawiano niekiedy o konceptualizm, ba! O mroźność. Jeśli jednk jest „mroźna", to tak, że aż parzy. Nie darmo niemieckie „kalt" i włoskie „caldo" mają jeden i ten sam źródłosłów. Swym mroźnym żarem przepala Przyboś lirykę polską na wskroś. Miewaliśmy w niej twórców bardziej popularnych; miewaliśmy może i bardziej przejmujacych. Nie mielismy żadnego, bez którego dalszy jej rozwoj bylby równie ie do pomyślenia. W ktorymś z nekrologow nazwano go – zestawiając z jednym z Kazimierzów – „odnowicielem poezji polskiej". Można go zestawić i z drugim; zastał poezję polską drewnianą, zostawił ją elektroniczną"

(„Syn ognia, syn ziemi", 1976)

 

O KRYTYCE BEZTARYFOWEJ

„Taryfa ulgowa prosperowała nadal i prosperuje w jak najlepsze. Moja kampania, by stworzyć „beztaryfową" ,wolną od względów i urzędów krytykę, spalila na panewce (...)Rozpoczynając ją, nie liczyłem się dostatecznie z krajem, w którym żyć mi wypadło, z krajem, gdzie nikt nie pyta „Co?", a każdy „Po co?", z krajem, gdzie nie o principia chodzi, lecz o osoby. Czyż zresztą i sam Gombrowicz, gdy ostrze krytyki beztaryfowej skierowalo się przeciw niemu, nie zapomniał o zasadzie, którą gorąco popierał? (...) Rzekł mi kiedyś – już w okresie ochłodzenia naszych stosunkow: - Zdaję sobie sprawę z tego co pan dla mnie zrobił. Odpowiedziałem: - Zrobiłem to nie dla pana, lecz dla prawdy". („Polityka", 1987, nr 41)

 

JESZCZE O KRYTYCE BEZTARYFOWEJ

Działałem jednak w świecie, gdzie jak promień świetlny pod wpływem grawitacji – wartości merytoryczne ulegają skrzywieniu pod wpływem polityki, gdzie ze względu na słuszność tej czy innnej opinii, natychmiast snuje się rozważania taktyczne, „czyj to człowiek", natychmiast zaczyna mu się „robić gębę". A „przed gębą nie ma ucieczki, tylko w inną gębę".

* „Chciałem krytyki – bezwzględnej, nieukładowej, totalnej. Takiej jednak żadna literatura – a coż dopiero polska! – wytrzymać nie może. Wytrzymywali, i owszem, Schulz, Gomrowicz, wytrzymywał – z nowszych Białoszewski, a i ten nie w całości, nie wytrzymywało środowisko. W nim krytyka moja była arcyniepopularna. Miało się to odbić – bagatela! – na całym moim poźniejszym życiu. Moja kampania była w gruncie rzeczy straceńcza." („Byłem", PIW 1991)

 

O WIELKIM ARTYŚCIE - SCHULZU

„Wielki artysta ma to do siebie, że – z ktorejkolwiek strony go oglądamy – wciąż trafiamy na na ten sam motyw zasadniczy. Znajduje się on niejako w punkcie skąd wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, pod działaniem wielu sil, które popychają go w tym samym kierunku (...,) na najrozmaitsze zgadnienia wielki artysta daje wciąż tę sama trafną odpowiedź, robi wrażenie przedustanowionej harmonii (... ) O wielkiej indywidualności Schulza świadczy m.in. jego zadziwiająca jednolitość; najrozmaistsze kompleksy zagadnień, rodzinnych, seksualnych, społecznych, historycznoliteracakich i estetycznych, układaja się wokół niej – jak słoje wokół sedna – w kręgi doskonale koncentryczne".

( „Przegląd Kulturalny", 1956, nr 31)

 

„Nic na pozór bardziej sprzecznego niż rytuał i moda; tamten powtarza się co rok, czy co sezon, ta – co sezon zmienia. A jednak łączy je cecha powszechności: w pewnym okresie wszyscy składają te same ofiary, wkładają podobne kapelusze. Rytuał powołuje się jednak – jak wiemy – na prazdarzenie, które dało mu początek; moda jedynie na decyzję paryskiego krawca; brak jej oparcia w micie. Dla Schulza, który - jak wiemy – uważał., że „umitycznienie świata nie jest zakończone", zadaniem niezwyke kuszącym mogło być stworzenie opowieści, która by stanowiła mityczną syntezę mód jakiejś epoki – ot choćby okresu findesieclowego, na który przypadło jego dzieciństwo".

(„Kultura" 1976, nr 44)

 

O GOMBROWICZU

„Człowiek" – powiada Gombrowicz – jest najglębiej uzależniony od swego odbicia w duszy innego człowieka, choćby była to dusza kretyniczna". Chcąc nie chcąc uzależnia się od opinii, choćby przyciasnej i fałszywej, jaką ma o nim ten drugi, i reaguje na każdy jego gest gestem analogicznym. Powstaje pomiędzy nimi rzeczywistosć miedzysubiektywna, czyli f o r m a , wypadkowa rozmaitych wektorów psychicznych. Potężny instynkt naśladowczy każe mu robić t y l k o t o c o s i ę robi i powielać niby przez grę odbić – jeden i ten sam schemat społeczny(...)". („Polityka 1987, nr 41)

* „Gombrowicz z maniakalnym uporem i konsekwencją rozwija artystycznie i filozoficznie swe obsesje, czyniąc z nich punkt wyjścia do narodowych czy uniwersalnych teorii (...)

* „Metodę, której zawdzięcza swe sukcesy, swe wyjście w świat, chce jednak rozszerzyć na – rodaków. Mają oni stać się – powiada – „aktorami świadomej gry", igrać formami, nie akceptując żadnej jako ostatecznej, stawać ponad każdorazowym stylem, będąc nie jego niewolnikami, lecz panami. Tak, ale czy można tę propozycję brać na serio? Sam Gombrowicz zdaje sobie sprawę z jej chimerycznośći „Myślę w tej chwili o masie narodu, o tysiącach i tysiącach prostych ludzi. Na co im to?". Ów program, aby niedojrzałością podbić Zachod, program, który w wypadku Gombrowicza „wyszedł", może w wypadku narodu nie wyjść.

 

POWIEDZONKA

Stu grafomanów nie równoważy jednego geniusza;

Nie różnice poglądów dzielą ludzi, lecz różnica poziomów;

Za arcydzieło ujdzie u nas każda szmira, byle zaprawiona odpowiednia dozą pretensjonalności;

Śmiech to broń słabszego, przy pomocy której bierze on odwet na silniejszym;

Skandal przychodzi w miarę jak się go robi;

Odwaga staniała, rozum podrożał (powiedzenie, które weszło w krwioobieg polszczyzny; wygłoszone na zjeździe literackim w 1956, gdy „najodważniejszymi" reformatorami okazywali się najwięksi staliniści, prawodawcy socrealizmu – przyp. Józef Baran);

Uprawianie krytyki nie jest miłym towarzyskim zajęciem, jak sobie to dziś niektórzy krytycy wyobrażają. Uprawianie krytyki wymaga ofiar od tego, który ją uprawia (cytowane z pamięci – przyp. Józef Baran).